Afryka w koronie – wyprawa do Tanzanii, gdy wolność jest skarbem

Zebra w Serengeti. Afryka w koronie!
Zebra w Serengeti

Afryka w koronie – gdy wolność jest skarbem

wyprawa do Tanzanii w lipcu 2020

Trzy, pięć czy sześć miesięcy? Ile trwał Wasz lockdown? Pewnie każdy z Was podczas kwarantanny coś sobie planował – my myśleliśmy o nadchodzącej wielkimi krokami podróży do Botswany. Tak – pani K. pokrzyżowała nam plany, ale nie zamierzaliśmy żyć w zamknięciu, nie chcieliśmy zrezygnować z Afryki. Głęboki oddech, chwila namysłu i decyzja –  jedziemy do Tanzanii!

Afryka w koronie – powroty

“Jeśli chcesz rozśmieszyć Boga, opowiedz mu o twoich planach na przyszłość.” Woody Allen

Nawet jeśli nie jesteście fanami jego kina, to musicie przyznać, że ten cytat wyjątkowo trafnie opisuje nasz rok. Gdy okazało się, że Botswana stawia na lockdown, po prostu zmieniliśmy kierunek. W Milesaway produkcja pokojowa została przestawiona w tryb … wojenny. Czasu było niewiele, pomysłów na realizację mnóstwo. Pieszo, samochodem, samolotem, budżetowo, czy na wysoki połysk … Africa – we are on our way – zawołaliśmy i wyprawa do Tanzanii była in progress 🙂

Naszą królową stała się zmiana – trzeba ją było oswoić, a miejscami się dostosować. W tym całym szaleństwie okazało się, że wszyscy odczuwamy przede wszystkim… radość! Z czego? Z tego, że znowu jedziemy w busz!

A gdy drzwi samolotowe się otworzą, już na lotnisku w Kili można się będzie “sztachnąć” “nowym” powietrzem. Powrócą wspomnienia, a nos równo ze wzrokiem zabierze nas w kolejną podróż życia. Nie wierzycie, że Afryka pachnie inaczej? Poczytajcie tutaj.

Sporo już napisałem, a na pewno jest ktoś, kto pod nosem ciągle powtarza – no dobra, ale dlaczego akurat Tanzania? Jak mawia klasyk – są miliony powodów, a wśród nich najważniejszy: Wielka Migracja. Od lipca do października na granicy Tanzanii i Kenii, już od wieków Pan Bóg stawia scenę, na której widzowie mogą podziwiać największy show świata zwierząt. W tym miejscu padają zwykle różne cyfry, że chodzi o milion, lub dwa antylop gnu, pięćset czy trzysta tysięcy zebr i ileś tam gazeli Thomsona. Ilość zawsze robi wrażenie, ale zapewniam Was, że nie uda Wam się zobaczyć całej tej masy w jednym miejscu. Już jednak kilka tysięcy zwierzaków zrobi na Was ogromne wrażenie. Chcecie poczytać o tym jak wygląda mapa Wielkiej Migracji i gdzie stada znajdują się w innych porach roku? Zajrzyjcie tutaj.

Oglądanie migrujących stad to żelazny punkt na liście życzeń każdego podróżnika i choć jest to kosztowna wyprawa, co roku przyciąga tłumy z całego świata. Jak nietrudno się domyślić względy budżetowe determinują skąd trafia tu najwięcej turystów: USA, Wielka Brytania, Chiny, Indie, Niemcy. Ten rok pierwsi na liście, a odizolowani czasowo Amerykanie mogą spisać na straty. Zrobiło się więc więcej miejsca, a my –  może zabrzmi to niepoprawnie politycznie, ale cóż – skorzystaliśmy!

POTRAFIĘ NAZWAĆ MILIONY POWODÓW, BY ODWIEDZIĆ TANZANIĘ

Wydostać się z Europy, gdy Afryka w koronie!

Azja zamknięta, Amerykanie odizolowani, Australia wspomina swoje więzienne korzenie, Europa szykuje boksy z pleksi na plaży, a Polska już cała rozgorączkowana (niebezpieczne!). Przy każdym stole nad niedzielnym rosołem burzliwe dyskusje – jechać czy nie jechać? Kto zna odpowiedź?!

Brak czasu bywa dobrym doradcą. Krótka wymiana maili, dwa, trzy telefony i już byliśmy w drodze do Wiednia. To stąd mieliśmy pierwotnie odlecieć do Dohy (nazwa Dausze – osobiście mi nie brzmi). Zmiana w ostatniej chwili na lot przez Monachium i Dohę, nie zrobiła na nas żadnego wrażenia. Ostatecznie naszym celem było lotnisko Kilimandżaro w Tanzanii.

Hakuna Matata (to znaczy: nie martw się!)? Już prawie, ale po kolei.

Najpierw było zatem Monachium i tylko dwa (słownie: dwa) samoloty w strefie lotów „poza Schengen”. Dziwne wrażenie – jeśli kojarzycie to miejsce ze swoich podróży. Zaopatrzeni w maseczki i firmowe (QA) przyłbice, sprawialiśmy wrażenie lecących w kosmos. Potem był relaks na pokładzie Qatar Airways – to jest kryptoreklama – leciało ok. 60 pasażerów zamiast prawie 300. Obsługa stawała na głowie, aby nasza podróż upłynęła w miłej atmosferze. Uśmiech gonił uśmiech i jak mawiają Niemcy – żadne z naszych życzeń nie pozostało bez odpowiedzi. Widać było gołym okiem, że się cieszą, że ktoś jednak chce latać! Byli przy tym zasadniczy w temacie maseczek i przyłbic i tylko na czas posiłków i częstego;) uzupełniania płynów udzielali nam stosownej dyspensy. Wyspani i zaopiekowani dotarliśmy na … puste lotnisko w Doha. Wiele sklepów zamkniętych. Na stoiskach perfumeryjnych informacja, że od lutego nie było świeżych dostaw. Sytuację uratował świetny business lounge, w którym mogliśmy odpocząć i posilić się przed dalsza podróżą. Ciekawostka! Pamiętacie, że w Doha będąc w tranzycie, przechodzi się zwyczajową kontrolę bezpieczeństwa, bez względu na kraj z którego nastąpił przylot? Tym razem tej kontroli nie było – weszliśmy bezpośrednio na teren lotniska.

Savignon Blanc i Moet zdążyły nam już zaszumieć w głowie, gdy zajmowaliśmy miejsca w locie do Kilimanjaro – i całe szczęście! Rozpieszczeni lotem z Europy nie spodziewaliśmy się pełnego obłożenia w samolocie do Tanzanii – było jednak inaczej! Wszystkie miejsca były zajęte! Lekko wymięci, ale też z utęsknieniem wypatrujący Tanzanii i zdjęcia maseczek, wylądowaliśmy w jednym z pierwszych samolotów Qatar Airways w tym kraju od lutego. Tanzania zaskoczyła mnie swą gotowością na przyjęcie turystów. Obsługa lotniska nie tylko nosiła maseczki, ale skrupulatnie dbała o dezynfekcję naszych rąk zaraz po wyjściu z samolotu. Wszyscy stawali w kolejce do zmierzenia temperatury, a personel pomagał wypełniać deklaracje pobytowe. Odprawa wizowo – paszportowa przebiegła sprawnie (pamiętajcie koniecznie o e-visa!) i co zapewne wiecie nikt nie wymagał od nas negatywnych testów PCR (po naszym wyjeździe obowiązek ten został wprowadzony, ale tylko na 2 tygodnie i … ponownie zniesiony).

Przyłbice w górę, kieliszki w dłoń!

Samochód z Frankiem – naszym przewodnikiem czekał na pobliskim parkingu. Zamówione wino było dobrze schłodzone, a po ceremonii powitalnej i ustaleniu zasad protokołu, pozbyliśmy się maseczek na cały czas naszego safari – co za wolność! Dla rzetelności przekazu podaję, że każdy lodge, w którym przebywaliśmy, restrykcyjnie traktował sprawę mycia rąk, ich dezynfekcji oraz noszenia maseczek przez całą obsługę. Przygotowując wyjazd zwróciłem uwagę, aby wybrane miejsca były małe, butikowe i w praktyce w wielu z nich byliśmy jedynymi gośćmi.

KAŻDY LODGE RESTRYKCYJNIE TRAKTUJE ZALECENIA OCHRONNE

Afryka w koronie – powitanie

Wielka Migracja sprawiła, że docelowym miejscem naszej podróży było północne Serengeti. Oczywiście, moglibyśmy dolecieć tam awionetką. Wybraliśmy jednak drogę klasyczną – przez jezioro Manyara, krawędzią krateru Ngorongoro, w kierunku Seronery – aby zobaczyć więcej. Zanim dotarliśmy na miejsce pierwszego noclegu do Ngorongoro Farm House, odwiedziliśmy lokalny targ bydła. Masajowie – choć początkowo nieufni i niechętni zdjęciom, wykazali niezwykłe zainteresowanie naszą propozycją wystawienia na sprzedaż trzech pań – naszych współpodróżniczek. Cóż to były za zacięte negocjacje! Zaznajomiony z lokalnymi realiami, dzięki wielu poprzednim podróżom, wystawiłem zaporową cenę – 40 krów za białogłowę. Taktyka okazała się słuszna, gdyż żaden z chętnych nie zbliżył się nawet do połowy wyznaczonej  wartości, za to dyskusja była ożywiona, pełna śmiechu, wzajemnej życzliwości i pozwoliła wszystkim wycofać się z honorem. Uprzejmie donoszę, że nasze panie zezwoliły nam na takie zachowanie i dzielnie znosiły „łypanie okiem” na towar, w wykonaniu przystojnych nomadów.

Każdy kto pierwszy raz podejmuje trud safari, ma swoje wyobrażenie o Afryce. Niezależnie od tego czy akurat wynika ono z czytanej z wypiekami na twarzy sienkiewiczowskiej historii Stasia i Nel, czy też w głowie dudni śmiałkowi echo dżungli z „Jądra Ciemności” Josepha Conrada – szukajcie „swojej Afryki”. Zapewniam Was, że ona tam jest! Jest duża szansa, że odkryjecie ją dla siebie, a jeszcze większa, że dostarczy Wam mnóstwo zaskakujących sytuacji i po prostu zauroczy.

Zresztą podobnie jak czyni to ze mną i to za każdym razem. Oczekiwałem mojego Lake Manyara. Ogromnej przestrzeni, płaskiego lustra niebieskawej wody, które wywołuje podobny efekt do Salar de Uyuni w Boliwii. Oczekiwałem drżącej fatamorgany żyraf, różowych kropek flamingów i błotnej kąpieli hipopotamów. Nie dostałem tego tym razem. W zamian jezioro i jego brzegi zaserwowały mi potężne stado pawianów w socjalnej przeprawie przez potok. Na drugim planie były żyrafy i owszem, ale u wodopoju (obserwacja okraszona została gorącą dyskusją uczestników o … rozmiarze jąder potężnego samca). No i stado wyraźnie niespokojnych impali – gdzieś tam musiał czaić się drapieżnik. W uzupełnieniu i po wjechaniu kilkaset metrów wyżej, otrzymaliśmy nocleg w starej plantacji kawy. Tutaj dopadł nas wieczorny chłód – wkrótce wyparty ogniem w kominkach. Konsumpcja, kolorowe alkohole i obowiązkowa dawka chininy szybko uśpiły nasze zmęczone podróżą członki. Sen nie kazał na siebie czekać. Oto jak wita Afryka.

CHESZ WIEDZIEĆ WIĘCEJ O WIELKIEJ MIGRACJI?

Poczytaj i zobacz jak wygląda mapa tej największej wędrówki na ziemi

MAPA WIELKIEJ MIGRACJI

Serce Serengeti

Poranek obudził nas rześki. Po szybkim śniadaniu i ruszeniu w drogę wpadliśmy niespodziewanie w objęcia gęstej mgły, która nie pozwoliła nam na podziwianie wnętrza Ngorongoro z wyznaczonych punktów widokowych. Gdyby nie napotykane co jakiś czas bawoły, można by odnieść wrażenie, że przygoda rzuciła nas tego dnia do spowitego mgłą Lasu Sherwood, a pogoda wyglądała na taką którą lubi JKM królowa Elżbieta – co nawet pasuje do naszych śródtytułów – Afryka w koronie;).

Tranzyt przez okolice krateru Ngorongoro doprowadził nas do bramy wjazdowej do Parku Serengeti. Powitał nas widok sawanny po widnokrąg. Nieskazitelną fakturę wielkiego pastwiska, gdzieniegdzie zakłócały rozłożyste akacje i coś jeszcze! Ki czort? Odziany w czerwone szatki (w kratkę) szedł sobie z dzidką samotny Masaj – znikąd do … nikąd. Zdziwienie nasze było tym większe, że dookoła dzika zwierzyna i to nie tylko płowa! W morzu trawy – wypatrzony wprawionym okiem Franka – ukazał nam się król – tak lew. Zdradziła go bujna grzywa i charakterystyczny ruch głową – coś jadł. Nie było łatwo zrobić mu zdjęcie. Dopiero wejście na dach załatwiło sprawę i tak powstał obraz: „pocałunek śmierci”…

Przyjazd do Serengeti to zawsze emocje. W ostatnich latach były one jednak mniejsze, a to za sprawą wszechobecnych dwunogów. Seronera – centralny airstrip parku stał się ruchliwym lotniskiem. Zbudowano mini terminal – jego styl daleki jest chociażby od pięknego, wtopionego w krajobraz terminalu Skukuza z Parku Narodowego Krugera w RPA. Krąży tu mnóstwo samochodów safari, rangerów, a piękne otoczenie psuje widok „technicznego zaplecza” parku. Tym chętniej jechałem tu teraz – różnica od ostatniej wizyty była widoczna gołym okiem. Ruch – kilka procent tego co wcześniej. Znalazło to natychmiast odbicie w aktywności fauny – w pobliżu pasa startowego spotkaliśmy spore stado lwów, korzystających z pierwszych promieni słońca. Wylegiwały się na skałach – tak charakterystycznych dla tej części Serengeti, a zwanych lokalnie kopje. Nasz pierwszy nocleg wypadł tu w pięknym campie Lemala Nanyukie. Ucieszyła nas myśl, że będziemy tu dwie noce, a to za sprawą gorącego powitania i … doskonałej jakości … pościeli – bawełna egipska?;). Ha, ha – oczywiście Nanyukie to o wiele więcej niż pościel – obszerne namioty safari, rozłożone na drewnianych podestach, każdy z plounge poolem i tarasem, z którego widać to – po co tutaj przyjechaliśmy – sawannę. Obsługa w covidowym rynsztunku – jednak pełna emocji i zaangażowania – cieszy się, że mieliśmy odwagę aby do nich zawitać. Doskonałe jedzenie, życzliwość managera i opieka na każdym kroku. Lodge jest nieogrodzony, a w pobliskich kopje znalazła swoje schronienie lwica z młodymi – korzystamy zatem skwapliwie z asysty wojowników masajskich, którzy nie tylko nocą, ale także za dnia odprowadzają nas do naszych namiotów. Szczególnie nocą sprawa wydaje się ważna – po pierwszej kolacji spotykamy na ścieżce bawołu – to obok hipopotama pierwszy killer Afryki.

Północne Serengeti – życia krąg nad rzeką Mara

Nasz główny cel – zobaczenie setek, a może tysięcy zwierząt przeprawiających się przez rzekę Mara – był coraz bliżej. Oczekiwanie na „massive crossing” jest niewątpliwie punktem kulminacyjnym sawannowego pochodu antylop i zebr. Należy jednak pamiętać, że Wielka Migracja trwa cały rok. Młode rodzą się, nabierają sił, a potem całe rodziny (krewni i znajomi), wyruszają w poszukiwaniu lepszego życia – konkretnie świeżej, krótkiej trawy. Zapytana na kozetce u nowojorskiego psychologa – „why do you walk such a long distance” – antylopa gnu odpowiedziałaby zapewne: „don’t know” (sami posłuchajcie odgłosów stada gnu na YouTube – czy nie brzmią w chórze jak „don’t know?). Już jednak widok zielonej trawy przywróciłby jej pamięć. Zielona, krótko ścięta – jak w angielskim ogrodzie – Afryka w koronie!

Serengeti zajmuje obszar 15 tys. kilometrów kwadratowych – sąsiednia Masai Mara niewiele ponad tysiąc pięćset. Choć nie wszyscy znajdą się na drugim brzegu – większość ma taki cel. Od pokoleń. Źródła podają, że co roku ginie w tej wędrówce ponad 200 tys. zwierząt. Jak? Przyczyn jest wiele. Choć najbardziej spektakularne pojawiają się przy przekraczaniu rzek Grumeti i Mary. Wygłodniałe od miesięcy krokodyle nilowe zasiadają jako pierwsze do stołu. Stada wkraczają na terytoria lwich rodzin, a niektóre z samotnych drapieżników przemieszczają się w ślad za nimi przez cały rok. Okazji nie przepuszczają tez terytorialne gepardy i lamparty. Największy jednak odsetek gnu zdaje się ginąć podczas wielokrotnego przekraczania rzek. Wiedzione instynktem nie zważają na trudy przeprawy. Skacząc z wysokich brzegów łamią kończyny, lub nabijają się na poroża tych, które już w dole. Martwe płyną z nurtem stanowiąc ucztę dla wszelkiej maści sępów i padlinożerców. Life cycle – krąg życia. Większość telewizyjnych obserwatorów migracji nie zdaje sobie sprawy, że przekraczanie rzeki Mara nie jest jednorazowym aktem. Zwierzęta czynią to wielokrotnie, postępując za krótkimi opadami, które zmuszają trawę do ponownego wzrostu. Doświadczenie ostatnich lat spowodowało, że obszary chronione po obu stronach rzeki wprowadziły administracyjne restrykcje związane z dostępem do miejsc jej przekraczania. Liczba samochodów z turystami była tak ogromna, że blokowały one dostęp do rzeki, co często uniemożliwiało zwierzętom przejście. Dzisiaj turyści oczekują w dużej odległości od rzeki, a bezpośrednia obserwacja jest możliwa dopiero, gdy stado rozpocznie przeprawę. 2020 jest rokiem wyjątkowym. Tylko nieliczni obserwują zjawisko migracji, a zwierzęta korzystają z tego, że świat wstrzymał oddech.

Dwa dni pobytu w północnym Serengeti w doskonałym Kuria Hills nie przyniosły nam szczęścia – zwierzęta miały trawy pod dostatkiem i niechętnie spoglądały na drugi brzeg (według relacji rangerów trzy dni później zmieniły zdanie:)). Jeszcze raz przyszło mi się przekonać, że natura uczy pokory i … cierpliwości. Na pewno tutaj wrócę! Na osłodę po powrocie do Nanyukie otrzymaliśmy w prezencie poranne walking safari. Kto wie, czy wyjście pieszo w busz w towarzystwie masaja i doświadczonego przewodnika nie było punktem kulminacyjnym naszej wyprawy! Serce biło dwa razy mocniej, gdy odkrywaliśmy świeże ślady lwa i zaglądaliśmy z dużej odległości w oczy bawołom. Bez obaw! Tego typu przechadzki są bezpieczne. Uczestniczyłem w nich już wiele razy z pełnym respektem dla otaczającej flory i fauny. Kiedyś będzie okazja o tym opowiedzieć.

Ngorongoro – czas powrotów i … relaksu

W drodze powrotnej z Seronery zatrzymaliśmy się w najprawdziwszym campie wśród bujnej roślinności, na krawędzi kaldery Ngorongoro. Zanim jednak przygotowano nam wieczorną ucztę, zagrzano wodę na bush shower i odtańczono powitalny taniec, po raz kolejny miałem okazję podziwiać piękno krateru. Ngorongoro nazywam zwykle ogromnym zoo. Głównie dlatego, że większość żyjących tu zwierząt nigdy nie opuszcza obfitującej w pożywienie okolicy. Zaraz na wjeździe powitał nas potężny tusker – tak w Afryce nazywają słonie o wyjątkowo długich ciosach (od angielskiego … tusk:)). Niewiele dalej trafiliśmy na lwich braci – dwóch samców grzało pełne brzuchy w pobliżu stada antylop. Przez kolejne 2-3 dni nie będą zainteresowane polowaniem. Inaczej samotna lwica, która przyczajona w trawie kilkaset metrów dalej, zdradzała zainteresowanie skubiącymi trawę gazelami. Bawoły, zebry, gnu, hipopotamy, liczne ptactwo i znowu stado lwów – zupełnie jak w zoo:).

W Ngorongoro Tented Camp trafiliśmy na komplet procedur covidowych, które nie odstępowały nas zresztą na trasie całego naszego programu Afryka w koronie. Ostatnie promienie słońca zastały nas wokół ogniska z widokiem na zapadającą w sen kalderę wulkanu. Wysokość na której leży camp (prawie 2300 m n.p.m.) sprawia, że noce mogą być tu chłodne. Zostaliśmy na to przygotowani! Poza gorącym prysznicem, mocnym (%) uzupełnieniem kolacji, otrzymaliśmy pod nasze ponadwymiarowe kołdry najprawdziwsze termofory! Sen przyszedł szybko!

Następny dzień upłynął nam w drodze na lotnisko w Kilimanjaro – to stąd mieliśmy lot na zanzibarskie plaże. Wartym odnotowania jest fakt, że wszędzie gdzie pojawiał się nasz samochód wzbudzaliśmy nieukrywaną radość, a w spojrzeniach mijanych ludzi widzieliśmy nie strach, a akceptację i nadzieję! Tego dnia byliśmy pierwszymi i jednymi z nielicznych gości podczas lunchu w Arusha Coffee Lodge – było pysznie jak zwykle, a południowoafrykański chenin blanc dobrze przygotował nas na wieczorny lot na wyspę przypraw.

Afryka w koronie – chwile zatrzymane w kadrze pamięci

Każda podróż składa się z wielkich i małych wspomnień. Z tej wyprawy zapamiętam przede wszystkim wszechobecną radość z tego, że tam jesteśmy, mimo wirusa i całej masy związanej z nim problemów. A poza tym –  sundownery na sawannie – w tym jeden z najpiękniejszych w moim życiu – w środkowym Serengeti. Rozłożysta akacja, masaj w miejsce lwów na kopje, bar zastawiony po brzegi, świetne towarzystwo, długie rozmowy, no i ten widok na pomarańczową tarczę, która znika gdzieś za wzgórzem, za chmurą, za drzewem – i tak od milionów lat… Wracać będę pamięcią do plantacji kawy, tych w Aruszy i tych spod Ngorongoro, gdzie pod rozłożystymi platanami spokojnie dojrzewa nasza mała czarna. Nie zapomnę też lamparcicy, która w takim pośpiechu opuszczała swoje drzewo, że nie zdążyłem odpalić obiektywu… No i oczywiście samotnej zebry – Martiego – przewodnika ponadtysięcznego stada antylop gnu. Największą jednak wdzięczność będę czuł do ludzi – znajomych i przyjaciół. Do tych, którzy zechcieli wyruszyć w tę podróż i do tych, którzy ją umożliwili – dziękuję!

Po emocjach na kontynencie przyszedł czas na Zanzibar. Historia nie mniej ciekawa – do opowiedzenia przy innej okazji. Pożegnanie z Afryką? Być może, ale nie na długo! Wolność jest bowiem zadana i aby zatrzymać jej kruchość, należy wciąż się o nią bić!

RESUME

Wyprawa do Tanzanii to podróż, którą chce się jak najszybciej powtórzyć – zwierzęta, krajobrazy, życzliwi ludzie, na długo pozostaną w Waszej pamięci. Czy warto pojechać do Afryki mimo pandemii? Zdecydowanie tak! Odwaga i rozsądek – to cechy odkrywców, którzy kiedyś zdobyli dla nas świat! Dowiedzcie się, gdzie możecie pojechać z nami, aby poczuć wolność!

0000

KILOMETERS MADE IN THIS JOURNEY

0

DAYS SPENT ON SAFARI

0000

HAPPY PEOPLE SEEN IN THIS JOURNEY

kiedy pojechać na safari w Tanzanii

najlepszy czas uzależniony jest od tego, jakie gatunki zwierząt interesują was najbardziej. generalnie warto pojechać w porze suchej – między lipcem a październikiem. wtedy w północnym Serengeti macie szansę zobaczyć stada gnu i zebr przekraczające rzekę Mara. styczeń, luty to znakomite miesiące, aby połączyć oglądanie nowo narodzonych zwierząt z wejściem na Kilimanjaro i wypoczynkiem na plażach Zanzibaru!

KOSZTY SAFARI W TANZANII

koszt Waszego wymarzonego safari uzależniony jest od czasu trwania, wyboru środka transportu, oczekiwań co do komfortu oraz pory roku. dużą częścią składową są koszty opłat parkowych, które w przypadku 7 – dniowego safari mogą sięgnąć nawet 700 – 800 USD/osoba. najłatwiejszym i najbardziej korzystnym finansowo sposobem podróżowania po parkach narodowych jest wynajęcie samochodu z kierowcą i wyruszenie z Aruszy. budżet kilkudniowego safari będzie się wahał od 1500 USD do nawet powyżej 10 000 USD od osoby.

CZY TANZANIA WYMAGA SZCZEPIEŃ?

jedynym obowiązkowym szczepieniem jest szczepienie na żółtą febrę – szczególnie, gdy przybywacie z kierunków, gdzie choroba ta występuje (nawet jeśli jesteście tylko w tranzycie dłuższym niż 12 godzin – np. Kenia). zalecane, ale nie obowiązkowe są szczepienia na WZW A, WZW B, tężec, dur brzuszny, cholera, wścieklizna, odra, świnka, różyczka. proszę traktować powyższe wytyczne wyłącznie informacyjnie. przed podróżą należy zasięgnąć opinii lekarza medycyny podróży.

MALARIA

zgodnie z komunikatem WHO malaria występuje na terenie całego kraju. na obszarach położonych poniżej 1800 m n.p.m. po zmroku należy używać repelentów i starać się chodzić w ubraniach z długim rękawem i w długich spodniach. zalecamy spanie pod moskitierą. należy również przyjmować środki ochrony antymalarycznej.

WYMIANA PIENIĘDZY

podczas safari w powszechnym użyciu są dolary amerykańskie (szczególnie jeśli chodzi o napiwki dla obsługi), wiele z oferowanych safari odbywa się w formule All inclusive. wymiany waluty na lokalne shilingi można dokonać w Aruszy lub na lotnisku w Kilimanjaro, Zanzibarze, Dar es Salaam. tam też możliwe jest skorzystanie z bankomatu.

LOKALNE LINIE LOTNICZE

podczas podróży wewnętrznych warto skorzystać z połączeń awionetkami. w Tanzanii jest wiele linii lotniczych obsługujących ziemne pasy startowe w różnych zakątkach kraju. do jednych z najdroższych należą połączenia z Zanzibaru do północnej części Serengeti, a także do Tarime (gdzie można przekroczyć granicę z Kenią). z uwagi na charakter połączeń loty bezpośrednie są rzadkością, a dotarcie na wyznaczone miejsce wiąże się z wieloma startami i lądowaniami. dużą liczbę połączeń oferuje Coastal Aviation, Precision Air, Air Tanzania, Zan Air i Auric Air.

A na koniec? Na koniec jeśli chcecie, aby przygotować dla was taką właśnie podróż – szytą na miarę i z fantazją – zapraszam na moje profile zawodowe.

Tym się zajmuję zawodowo jeśli akurat nie jestem na spotkaniach travel designerów w Kapsztadzie, Marakeszu, Miami, lub Cannes:).