SAFARI KONNE W AFRYCE
Czy konny wypad w Deltę Okavango to ryzykowna przygoda? Horseback safari in Okavango Delta. Want to know more? For english summary scroll down please!
Gdyby ktoś te 30 lat temu powiedział mi, że będę galopował za tsessebe na sawannie, ba – po pas w wodach Delty Okavango w Botswanie – pewnie odesłałbym go do psychiatry, po jakiś lek na rozjaśnienie mózgu. Dzisiaj musiałbym to pewnie odszczekać…
Ha! Z perspektywy dotychczasowego życia i przygód, szczekanie powinno stać się moim jedynym sposobem wyrażania myśli … Ludzie marzą o safari. Safari w Afryce, safari w Kenii, safari w Tanzanii, może RPA. Safari w Botswanie, lub o jego crème de la crème, czyli podróży w Deltę Okavango. Do jakiej kategorii należy więc zaliczyć safari w Botswanie, w Delcie Okavango i do tego … konno??? Czy to już safari galacticos?
O Okavango pisałem już nieraz. Dla potrzeb tej opowieści przytaczam trzy najważniejsze fakty:
- Olbrzymia delta śródlądowa (15 tys. km2), którą tworzą wody rzeki Okavango, zanim zginą w piachach Kalahari
- Jeden z najbogatszych ekosystemów na świecie, w wielu miejscach dostępny jedynie drogą wodną, lub powietrzną.
- Gęstość zaludnienia bliska 0 osób/km2 (oficjalne statystyki, które wskazują na 6-8 osób/km2 dotyczą Ngamiland, który to region w rzeczywistości leży na obrzeżach delty)
Lądowanie i przesiadka w Maun
Maun, czyli główna brama do Okavango. Miasteczko zakurzone od południa piaskami Kalahari i niecki Makgadikgadi, od północy mieni się zielenią płytkich wód, które ciągną tu z płaskowyżu położonego w Angoli (w deltę lata się też z Kasane, skąd bliżej do wodospadów Wiktorii na granicy Zambii i Zimbabwe). Lotnisko w Maun przyjmuje regularne loty z Johanesburga, Kapsztadu, Gaborone, Kasane, Victoria Falls oraz jest głównym portem lotniczym obsługującym niezliczoną liczbę lotów czarterowych. Mnie i jeszcze dwoje pasażerów MackAir – taki czarter właśnie – wyrzuci gdzieś po drodze z popularnej tu wszędzie Cessny Caravan. Zakochaną parę zdradzają kaski do jazdy konnej. Fakt, wszak to konne safari, a organizator nie bierze odpowiedzialności za tych co bez kasku – zresztą podobnie jak firma ubezpieczeniowa (nie wypłacą jak kasku nie było). Jak tu jednak jechać na taką wyprawę, z takim rondlem na głowie? I czy kask zabezpieczy przed słoniem, lub lwem? Maun jest na tyle małe, że wszystko załatwia się ręcznie. Po odprawie znajdziecie jeszcze czas na hamburgera w restauracji vis a vis lotniseczka. Koniecznie jednak dajcie im znać, gdy zostanie wam 30 minut do odlotu. Wtedy powinni się sprężyć!
Krótki lot nad deltą
O każdej porze roku robi wrażenie. Gdy lecicie z Maun na północ, zajmijcie miejsce z lewej strony letadła. Większość lodge’y i campów położona jest po wschodniej stronie delty, stąd na lewej burcie złapiecie najpiękniejsze ujęcia (nie mówiąc o świetle). Tysiące kanałów, wysepek, promienistych dzikich ścieżek, wszystkie odcienie zieleni i od czasu do czasu (w zależności od pułapu lotu) stado słoni w kąpieli błotnej, lub w … cieniu drzew. Pierwszy taki lot na pewno zrobi wrażenie. Dreszczyk emocji potęguje szukająca oparcia w rozsądku myśl: „a co jeśli silnik przestanie kręcić, albo pilotowi zabraknie paliwa? Bo jak powszechnie wiadomo, pilot nosi paliwo w teczce pilotce (ma tam też zestaw do łatania dziur, jako odpowiedź na dziecięce wołanie: „panie pilocie dziura w samolocie”). Rozczaruję was. Loty nad deltą to jednak szara codzienność. Prawie jak podróż (przecież pełna zagrożeń) tramwajem dookoła krakowskich plant. Samoloty lądują prawie wszędzie (ziemne pasy startowe), a oczekujący na was transport kołowy, służy nierzadko za stracha na wróble dla zebr, czy żyraf, którym nie wiedzieć czemu, trawa na lądowisku smakuje najlepiej. Lądowanie jest zwykle płynne – lekkie konstrukcje lądują jak ważki – zatrzymując się prawie w miejscu. Owszem – zdarzy się, że koło podskoczny na przypadkowym kamieniu, coż to jednak za problem, gdy i tak wybieramy się na cztery dni konnych galopów po bezdrożach?
Namioty nad rozlewiskiem Okavango
Obóz Macatoo. Stanie się moim domem na rzeczone cztery dni. Przydzielono mi namiot położony najdalej od miejsca naszych posiłków – messy. W tym (co widać na zdjęciu poniżej) namiocie gościnnym, mamy wspólną lodówkę (zimny tonic, do ciepłego ginu) oraz loading station – ładujemy tu wszystkie gadżety współczesnego odkrywcy. Jak się później okaże położenie mojego namiotu ma jedną główną wadę i jedną główną zaletę, ale o tym za chwilę. Mówiłem już, że obóz nie jest ogrodzony? No to nie jest. Żadnych płotów, pastuchów elektrycznych, zasieków, min przeciwczołgowych, wilczych dołów ani monitoringu dronów. Taka jest delta. Taka jest Botswana. Nie ma jeszcze czegoś. Luksusowego odprowadzania do namiotu po zmroku. Jest inaczej niż w Tanzanii, gdzie Masaj eskortuje Cię ze swoją magiczną pałką, vel dzidką, czy w Kenii, lub RPA gdzie masz u boku człowieka z bronią palną. W delcie jesteś ty i przyroda. Konkretnie ty i słoń, antylopa, hipo, czy tam jakiś kot. Luzik. A co jest tą największą wadą? No to, że musisz pokonać tę odległość sam, a masz do pomocy latarkę – jak się zagapisz i z „loading station” weźmiesz ostatnią, to światła nie wystarczy ci nawet na pół drogi… Znacie uczucie z dzieciństwa, które towarzyszyło samotnemu przejściu przez cmentarz o północy? To mniej więcej to samo. Z tym, że tutaj lęk to nie wytwór waszej wyobraźni – to krew i kości – jakoś tak dosłownie. Gdy po takim spacerze, pod rozgwieżdżonym niebiem zapinam płótno mojego namiotu, oddycham z ulgą – znowu się udało (tak, tak płótno – a co myśleliście? Drzwi pancerne do Wilczego Szańca?). I tutaj pojawia się główna zaleta mojego oddalenia. Jestem ja i delta. Mam 120% pewności, że każdy szmer, skrobnięcie, siorbnięcie, czy dźwięk łamanego konaru są prawdziwe. Nawet chrupanie kości pod drewnianym tarasem jest autentyczne. Coś jadło coś w nocy – rano ani śladu. Jestem sam – nie jak jakiś tam Bear Grills z ekipą fimową, czy inny Animal Planet z kamerami na statywach.
My i konie w Delcie Okavango
Zrobiłem taki większy nagłówek. Bo to jest temat tej opowieści – tak na wszelki wypadek, gdybyście trafili tu przypadkowo i rozpoczynali lekturę od środka …
Dzień 1 Safari konne w Afryce. Prolog
Dla nich tu przyjechałem. Już pierwszego dnia zabierają nas, a my je na sundowner. Wypad ma charakter rekonesansu. Stajenni mierzą nas wzrokiem, my oceniamy konie, konie nas. Wskakujemy w siodła i jedziemy. Z przodu Thabo ze sztucerem. I on i sztucer budzą zaufanie. Za nimi peleton. Jedziemy gęsiego to w stępie, to w kłusie, to w lekkim galopie. Kawalkadę zamyka P (z angielska pi) – nasz anioł stróż. Wbrew mojej wcześniejszej opowieści, bezpieczeństwo to bardzo ważny aspekt konnego safari w Delcie Okavango. Jak wynika z opowieści przewodnika jedyne poważne zagrożenie dla naszych rajdów stanowią lwy. Przekonuje nas jednak, że hodowane w delcie konie potrafią zaalarmować jeźdźców na długo przed tym, jak pojawią się w pobliżu. Hm, … tego dnia nic się nie wydarza. Wracamy na kolację. Towarzyszy nam krwawy zachód słońca i nierealne obrazy palm na tle rozlewiska. Siedzimy przy ognisku, popijamy co kto lubi, dzielimy się pierwszymi wrażeniami. W wąskim gronie wybrańców mam dwójkę Anglików (w tym Alice – najprawdziwsza londyńska policjantka – oczywiście szwadron konny JKM!!!), zakochaną – trochę odklejoną parę Amerykanów i przesympatycznego – uwaga! Francuza. Gullien to elegancki starszy pan. Jak na obywatela Gali przystało, nie mówi w żadnym innym języku poza francuskim. Nie przeszkadza nam to w świetnej zabawie i miłej … konwersacji. Cuda Panie, lub ukryta zaleta Seagrama.
Dzień 2 Safari konne w Afryce. W centrum wydarzeń
Budzimy się przed świtem. Dzisiaj czekają nas dwa tereny. Długa trasa wgłąb delty i popołudniowe „kręcenie się” po okolicy. W środku – sjesta – przewodnik chce uniknąć południowego skwaru. Zjadamy lekkie śniadanie, Thabo prowadzi nas do stajni. Tutaj niespodzianka. Dostajemy inne konie niż wczoraj. Uczymy się siebie na nowo. Tuż za granicą obozu wpadamy na samotnego słonia. Nie pierwszy i nie ostatni tego dnia. O już za zakrętem trafiamy na jego kolegę i lokalną gwiazdę – to George. Duże zwierzę – słoniowy samiec, który wpada czasem do obozu na śniadanie:). Raz łusem, raz galopem, dojeżdżamy do sporej polany, na której ucztują likaony. Zwierzęta tak nas absorbują, że początkowo nie zauważamy, że sami jesteśmy pod obserwacją. To lampart! Dostrzegam go kątem oka, gdy w swym maskującym futrze próbuje czmychnąć w sawannę! Leopard! Leopard! – krzyczę. Traz i Thabo go widzi. Okrążamy kępę krzaków, w której zniknął. W głębi P (pi) dostrzega dwa ogniki – to refleksy światła – tak błyszczą ślepia drapieżnika. Robi się nerwowo. Ci, którzy pierwszy raz widzą dużego kota zachowują się niepewnie. Najwyraźniej (co nie dziwi) boją się, wydaje się, że chcą zrezygnować. Podniecone konie tańczą na zadach, rozszerzają chrapy i mimowonie napierają na krzewy. Lampart pierwszy nie wytrzymuje napięcia. Wypada z ukrycia w kierunku dwóch jeźdźców. Dostrzegam biel kłów i to, że to młody samiec. Konie nawykłe do afrykańskiej przygody lekko sztywnieją, ale się nie płoszą. Zdezorientowany kocur rzuca się do ucieczki. Strzał adrenaliny dosięga i konie i jeźdźców. Ruszamy z kopyta (konie znaczy się) w dwóch równoległych kolumnach. Po chwili łamiemy szyk i tniemy na przełaj „co koń wyskoczy”. Ta sama trawa, która chłoszcze końskie brzuchy jest wybawieniem dla lamparta – kot zmienia kierunek i wpada w akacjowy zagajnik. Gubimy trop. Jeszcze chwilę kręcimy się nerwowo po starych śladach. Bardziej z myślą, by dać wytchnienie koniom, niż z nadzieją, że uda nam się go jeszcze zobaczyć. Rezygnujemy.
Dzień 2 BIS Safari konne w Afryce. Na przełaj!
Przewodnik prowadzi nas stępem pod ogromny baobab. Popuszczamy popręgi, zrzucamy siodła, kładziemy się na nich żując źdźbła trawy. Czas na wytchnienie. Dzielne wierzchowce skubią co im pod pysk podejdzie, a my dokarmiamy je naszym prowiantem (jabłka). Próbujemy ochłonąć, opowiadając sobie nawzajem wrażenia poranka. Pozujemy do zdjęć – tym bardziej że jest okazja. Ktoś znalazł pod baobabem cios słonia. Rozważamy ile jest wart i czy przemyt byłby wart grzechu:). Południe. Upał. Słońce zagląda w każdy zakamarek sawanny. Nie szczędzi też i nas. Zrzucamy z siebie wierzchnie okrycia, które błogosławiliśmy o poranku, gdy dawały ochronę przed zimnem. Bez wątpienia nadszedł czas na ochłodę! Thebo i P (pi) uśmiechają się pod nosem (wąsów nie mają:)). „Chcecie ochłody?” – pytają lakonicznie. „Już do was idzie!”. Nie bardzo wiemy czego się spodziewać. Siodłamy konie i gdy już siedzimy na ich grzbietach, Thebo prowadzi nas nad ogromne rozlewisko. „To droga do obozu” – mówi, „Spróbujcie” i dalej: „Kto pierwszy” i uśmiecha się szelmowsko. Ruszamy. Początkowo grzecznie, wyciągniętym kłusem, prawie akademicko. Za chwilę puszczamy jednak wodze i te dosłowne i fantazji. Ogarnia nas dziki galop. Fontanny wody i błota zalewają konie i amazonów (taka męska emancypacja). Jesteśmy tyleż mokrzy, co szczęśliwi – jak dzieci po wizycie w nowootwartym aqua parku w Dubaju. Okazuje się jednak, że ten krótki galop to jedynie preludium do wielu kolejnych wyścigów, galopów, brodzenia z końmi po szyję w wodzie. Gdy docieramy na miejsce lunchu jesteśmy kompletnie przemoczeni. Ściągam i wyrzymam koszule, a z moich butów woda wylewa się strumieniami. Nic nie jest suche. Mimo palącego słońca mam dreszcze i sam nie wiem czy to z emocji, czy raczej z powodu mokrej garderoby. Kate – szefowa obozu znowu zaskakuje. Kucharze podają yummie obiad, na platformie w koronach drzew. Jemy w miejscu z panoramicznym widokiem na deltę. Kolejna niespodzianka czeka nas po deserze. Zamiast wbijać się na nowo w nasze mokre ciuchy i próbować jakoś doczłapać do obozu, korzystamy skrzętnie z zaproszenia aby popłynąć tam łodzią! Łagodny zefir, zieleń delty, zwierzęta i ptaki, błękitne niebo. Siesta time!
Dzień 2 BIS BIS Safari konne w Afryce. Relaks
Popołudniowa jazda to czysty relaks, tym razem nie moczymy nawet czterech liter. Kolejna zmiana koni dobrze nam robi. Nie znając szkapy jedziemy ostrożnie – choć zdaje się niepotrzebnie. Wjeżdżamy na padok, gdy ostatnie promienie słońca plotą już warkocze w grzywach koni … Konne safari gromadzi entuzjastów nie tylko jazdy konnej, ale przede wszystkim ludzi głodnych Afryki. Stąd gdy przy wspólnym stole jemy kolację, czujemy podświadomie, że otaczają nas jeśli nawet nie przyjaciele, to na pewno ludzie życzliwi, entuzjaści, … ba wariaci, którzy spełniają swoje marzenia, aby zobaczyć ten kontynent z grzbietu konia.
Gdy późną nocą wracam do moich płóciennych czterech ścian, widzę jakby więcej śladów słoni na ścieżce. Sam nie wiem, czy to słabe światło „ostatniej latarki”, czy też nadmierna ilość południowoafrykańskiego pinotaża, a może to już wzrok słabnie? Gdy jednak docieram na drewniany deck, wszystkie te powody tracą znaczenie. Patrzę w niebo. Miliardy gwiazd rozświetlają dzikie ostępy delty. Patrzę na światło wysłane przez źródła, które być może już nie istnieją. Cieszę się jak dziecko, że dane mi jest spełnić kolejne – kiedyś abstrakcyjne – marzenie. Jestem na wyprawie konnej. W środku Afryki. Kiwam do Krzyża Południa, jak Tomek na Czarnym Lądzie.
Dzień 3 Safari konne w Afryce, Na pewno tu wrócę
„Good Morning Sir!” Bójcie się Boga! Toż to środek nocy dziewczyny. Środek nie środek, przed moim namiotem ląduje srebrny dzbanek z parującą kawą, mleko w zamkniętym strechem dzbanuszku i … oczywiście rusks. Nazywają je biszkoptami. Z naszymi mają tyle wspólnego co Tom Cruise ze Schwarzenegerem. Niechętnie wystawiam nogę spod ciepłej pościeli, tym bardziej, że termofor nie zdążył jeszcze wystygnąć. Przeklinam w kilku językach świata, próbując dobrać najbliższe mojego stanu ducha i ciała określenie. Bezskutecznie! Namiot nie jest do końca szczelny. Przewiewa mi plecy, gdy stoję pod gorącym prysznicem. Po całym dniu jazdy czuję każde ścięgno, czuję nawet mięśnie, o których istnieniu nie miałem bladego pojęcia. Całe zmęczenie mija jednak jak ręką odjął, gdy spotykam na śniadaniu moich towarzyszy podróży. Widzę, że nie są w lepszym stanie (ogarnia mnie … bezinteresowne zadowolenie;)). Śniadanie jest krótkie, raczej na modłę leniwego południa Europy, niż goniącej swój ogon północy. Ruszamy w kolejny teren. Będzie w nim pogoń za tsessebe i gnu, będą 3 wystraszone hieny z połacią mięsa dla …. trzech i będzie też niezwykłe, wieńczące dzień – wędkobranie.
Skąd wiem, że jeszcze tu wrócę?
Adrenalina, pewna doza ryzyka, wolność, pierwotny charakter przeżyć, krajobrazy, dzicz, wspaniali ludzie w środku pustkowia. To tylko niektóre z powodów, które przywiodą mnie tu znowu! Kiedy? Kto wie, może już wkrótce z wami?
__________________
Milesaway jest organizatorem wypraw na krańce świata. Konne safari, przejście przez Andy z Argentyny do Chile konno, podobnie jak pędzenie bydła na preriach Ameryki i w australijskim outbacku, należą do naszego repertuaru. Korzystając z naszych ofert masz pewność najlepszej ceny oraz 24 godzinną, profesjonalną opiekę, na każdym etapie podróży. Organizujemy wyjazdy nawet dla jednej osoby. Po aktualności sięgnij do profilu www.instagram.com/milesawaytravel
Horseback safari in Okavango Delta – english summary.
Traveling to Africa has been always my dream. And no, my family never had a farm in Africa;). I came to Out of Africa story much later than all my collegues from GB, US or France. But we had our own storyteller in Poland. Alfred Szklarski wrote a series of Tomek Wilmowski adventures. Tomek is my childhood hero. Allways wanted to follow him… I have been lucky to organize many safaris till now. I went with my clients and on individual trips to parks in Tanzania, Kenya, selfdrives and flying safaris in Namibia, Botswana, South Africa, Zimbabwe and Zambia. But till April 2017 I never ever had a chance to ride a horse in Africa (riding an arabian horse on a sandy beach in Morroko doesn’t count of course).
Botswana belongs to these dream safari destinations, where you can find pristine lands, inhabitat deserts and well protected uncounted animal herds in Chobe National Park, Linyanti, Makgadikgadi, Okavango Delta and Kalahari Desert. Thanks to goverment and private organisations affords flora and fauna protection achieved in Botswana the highest possible level. Animals, landscapes, natural reservoirs are treated as national treasure. This is what attracts many travellers. And even the costs for travelling in Botswana are in avarage higher than in other african destinations this country is considered to deliver the best safari and the closest to nature experience among all others. This sad I was really lucky when planning my first ever african horseback safari. Not only in Botswana, not only in Okavango Delta, but even more safari on a horseback! If you are interested in african safaris I am sure you are aware of all these Okavango Delta numbers and figures. Just to recall a few of them:
- It’s 15 000 square kilometers of untouched land, created by Okavango river supplied with water from Angola highlands. Which is not a secret this flood water disappears into the sands of Kalahari Desert and Makgadikgadi Pan
- You can travel to this one of the richests ecosystems in the world only by plane (light aircrafts) or by boat. Only the outskirts of the Delta (Khwai, Savuti) can be reached by car, which also depends of water level and time of the year.
- Delta is almost inhabited. The population density is close to 0 people per square kilometer here. The official statistics are talking about 6-8 people per square kilometer, but the numbers are taken from the Ngamiland, which Delta is a part of.
Arrival and connections out of Maun
Although officialy still a village Maun has developed pretty fast in the recent decade to be considered now a fifth biggest city in Botswana. It’s considered to be “The Gateway to the Okavango Delta”, but it’s not the only entrance you can use to enter here. If travelling from Victoria Falls you can always use Kasane as your entry port to Chiefs Island, Savuti or Khwai. The airport in Maun takes regular flights from Johanesburg, Cape Town, Gaborone, Kasane, Victoria Falls and services many charter flights by priate operators. Me and other 2 passengers are using the Mack Air services to get to Macatoo Airstrip inside the delta. Maun is a very small airpport. In fact after check-in you can always go outside to have a hamburger in a tiny restaurant opposite the airport or buy not necessary very up to date Botswana Shell Travelguide if you feel you will need it for the next couple of days.
A short flight over Delta
You should always try to do it if in Maun! Different part of the year – different conditions. Thousands of channels, little islands, animals paths, hypnotic greenery, elephant herds bathing in the moody baths. Take the left seats if flying north from Maun. Better views and light
Macatoo Camp is my final destination on this journey. It will be my home for the next three nights and four days. My tent is the most remote one from the messa tent, where we gather for a breakfast dinner, to load our devices or have a cold G&T. Why am I talking about distances? There are two main resons if you want to know. The first one is that the camp is unfenced. What does it mean? Unlikely the camps or lodges in Tanzania and Masai Mara you don’t have any protection if outside. Do I think you should care? It depends what is your fear factor. I felt a bit unconfortable walking the first night to my unit with a very weak torch light. But … after a while I considered it to be a part of this adventure. Especially that later this night I felt happy to stay alone and to have Delta for my own. Billions of stars covering the southern hemisphere, switched on only for me lost in the middle of Okavango Delta.
Us and our horses in the Delta
On the arrival day we were invited to take the first sunset „walk”. Just to see the horses reaction and to proof our riding experience. On the next day however we had a very close encounter with wild dogs and even leopard was a part of our journey. One of the highlights in the Delta is riding (galloping) in the deep water. Of course if the water level is high enough to do so. Even us after very emotional morning (wild dogs, leopard, elephants) were very happy to dive into chilly waters to cool down the emotions and to experience the ride with every part of our body. This was definitely what we were waiting for! Thabo (our guide) and P (our rescue engineer) kept on eye on us during this mad ride. And I wated to assure you it wasn’t just a few minutes journey. We were passing many water roads, relaxing on a dry paths for a while and diving again and again into deep baths to become water horse riding experts in less than 1 hour. Kate – the camp manager was waiting for us at the end of this road. She knew the plan obviously, so we were surprised with a great lunch on a deck, which is located at the tree canopy, a few miles from the camp. Stunning view, great food and a nice companion made us lazy immediately. Nobody however dared to ask for a drive to the camp. But Kate and her staff are definitely the „mind readers”. They asked us to leave the horses and join them on a boat ride to the camp! What a release! We would probably manage it to take on our wet „uniforms” and to ride our brave horses back, but we woudn’t definitely call it a nice afternoon ride! Thank you Kate! We couldn’t stop saying this until the yummy dinner, which has as usual taken place in front of our messa tent. Every night we were sharing a table, food and wine, but also what’s even more important – stories. We were chatting till the late hours not paying attention to all this wilderness surrounding us in the darkness. It didn’t take us a long time to become a great party of friends (at least I head this feeling:)). The next day brought us less sunny weather, but we had a great opportunity to ride with wildebeast and tsessebe. Short before the lunch we have also spotted three hyenas. They were feeding on an impala. Beying shy and surprised with the uncommon horses here they were trying to move their prey our of our eyes. Eventually the could do it after a while.
Why you should consider to be a part of a horseback safri adventure?
It’s about adrenaline, certain level of … risk, stunning landscapes, wilderness, great companions in the middle of nowhere and many many others. Want to know? I will be back!
__________________
Milesaway is a tour operator specialized in escapades to the edge of the world. We took our clients for crossing the Andes from Argentina to Chile on a horseback. We have prepared a „cowboy like” journeys in the US and australian outback. Using our services you have the best price guarantee and the unique 24 hours concierge service, you can relay on. We organize tours from 1 Pax up.
[/vc_column_text][/vc_column][/vc_row]