Wyprawa konna przez Andy. Z Argentyny do Chile.

3 lutego 2017
3 lutego 2017 Janusz Gałka

Dzień 4

Z przytupem

Wypoczęte konie rwą się do drogi. Dzień wstał piękny, a rześkie powietrze zachęca do działania. W siodłaniu jesteśmy już wygami. Wiemy co po czym, jak zaciągnąć sznurkowy popręg, zarzucić sakwy i oszukać konia, żeby wypuścił powietrze z brzucha. Tacy semigauchos:). Ruszamy. Dwukilometrowe stuku puk i człapu człap doprowadza nas na brzeg rzeki Tunuyan (prawidłowo: Río Tunuyán). Nie jest to olbrzym (220 km długości), ale w tym miejscu toczy rwące wody spod lodowca/ wulcanu Tupulgato. Po krótkiej naradzie bierzemy ją z marszu. Konie niepewnie stawiają kopyta, a brzuchy zanużone w brunatnej wodzie falują w wartkim nurcie. Poza mokrymi butami i wodną bryzą spod kopyt, nie dopada nas tu żadne nieszczęście. Po drugiej stronie plan zdjęciowy jak z Hollywood. Rio Bravo i inne przeboje celuloidów mogą się schować. Zresztą oceńcie sami!

Przekraczanie rzeki Tunuyan

Przekraczanie rzeki Tunuyan

W górę!

Dzisiaj dzień wspinaczki, słońce grzeje mocno, a trasa wiedzie przez kanion podobny temu z Arizony i Utah. Na lunch dostajemy puszkę tuńczyka i … warzywa konserwowe z tetrapaku. Uhhh, a toalety żadnej w zasięgu! Ryzykuję. Jedyna nadzieja w tym, że mocny wiatr rozwieje ewentualne produkty uboczne… Im bliżej miejsca naszego noclegu, tym więcej chmur nadciąga od strony chilijskiej. Gdy późnym popołudniem docieramy przed czoło lodowca, ołów z chmur blokuje słońce niczym atomowy sarkofag promieniowanie gamma (tia trochę mi nie wyszło to porównanie, ale oddaje stan rzeczy to nie zmieniam:)). No właśnie. Dzisiaj spanie na polanie (pozdrawiam Częstochowę!). Duje niczym w okolicach Gór Świętokrzyskich. Dwa namioty gospodarcze, obłożone otoczakami już rozstawione. Jest więc wrzątek na nieśmiertelną yerbę – nie tracimy czasu i calabaza krąży w naszej grupie. Każdy pociąga łyk przez tę samą bombillę – srebrną rurkę – zupełnie jak my kiedyś na podwórku – oranżadę z jednej butelki. Z niepokojem patrzymy na zapadający zmrok – mułów jak nie było tak nie ma. Wiatr się wzmaga i teraz rozumiemy dlaczego gauchos tak staranie zakotwili namioty.

W drodze pod lodowiec

W drodze pod lodowiec

Muły i paella z owocami morza

Gasną ostatnie światła dnia, gdy docierają do nas okrzyki i pohukiwania zmęczonych pasterzy. Zmordowane muły docierają wreszcie na miejsce. Zrzucamy bagaże i zgrabiałymi z zimna rękami rozkładamy w ciasnych namiotach spanie. Dzisiaj nie zaśniemy jeszcze długo. Zapowiadana na kolację paella z … owocami morza :))) wystawia nas na dwugodzinną próbę. Wiatr z coraz większą siłą napina membrany namiotów i szarpie linkami odciągów zahaczonymi o byle co (w tę ziemię nie wbijemy niczego) – zimno. Żeby nie zamarznąć zakładamy na siebie wszystko co mamy – cebula byłaby z nas dumna. „Po co mi to było” – myślę. Tam gdzieś w dolinach jest +30 st. C i ciepła woda w basenie – góral się znalazł (niskopienny spod Krakowa). Jedzeeeeenieeeeee! Wiecie jak smakuje paella z owocami morza (z puszki) na wysokości 4 tys. metrów? Wybornie! Jak w jakimś Celler de Can Roca pod Barceloną. Para idzie nam z ust jak naszym szkapom pod przełęczą. Humory budzi ciepły bruch i czerwony, kartonowy płyn, uznawany za szlachetny, gdy pity z butelki. Grubo po północy idziemy spać. Bardziej z obowiązku bycia balastem dla naszych domków igloo, niż dlatego, że nam się chce.

Miejsce naszego biwaku dzień III

Miejsce naszego biwaku dzień III

Obóz pod lodowcem

Obóz pod lodowcem

W oczekiwaniu na muły. Spotkanie Yerba Mate

W oczekiwaniu na muły. Spotkanie Yerba Mate

Dzień 5

Pogoda w Andach jak kobieta

Połamani od spania na kamieniach, budzimy się o brzasku w zaciszu ciepłego od naszych oddechów namiotu. W nocy mieliśmy jeszcze nadzieję, że słońce powróci skoro świt. Świt wstał skory, ale z chmur wynika, że raczej wkurzony. Zanim wygrzebaliśmy się z naszych pieleszy – najpierw drobny, a po chwili uczciwych rozmiarów grad zabębnił o namiotowy polyester. „Caramba” – chciałoby się rzec. Siedzę jednak cicho, bo o dziwo – zauważam to dopiero teraz – nikt z uczestników nie użył przekleństwa od momentu jak wyruszyliśmy na naszą wyprawę. Da się? Jose – jeden z gauchos biega od namiotu do namiotu z komunikatem: „ubierzcie się dzisiaj ciepło, wielowarstwowo, pod przełęczą będzie zimno”. Aż się chce wy(jś)ć …

Wyruszamy! Konna wyprawa z Argentyny do Chile

Wyruszamy! Konna wyprawa z Argentyny do Chile

Tort i toast o świcie

Chłopaki zaskakują nas na śniadanie … tortem. Jeden z uczestników ma urodziny. Dzień zaczynamy więc od toastu! Chwilę schodzi zanim pasterze wyłowią na lasso nasze rumaki. Mój El Gato patrzy na mnie spode łba i trochę wierzga zadem, gdy zarzucam mu gąbkę na grzbiet. „Ki czort?”-  pytam najpierw jego, a potem siebie. Kociak nie jest skory do rozmowy, sam więc odnajduję przyczynę. Gąbka jest pełna kolców. Widocznie wczoraj zruciłem ją nieopatrznie na kępę traw pełną drobnych igiełek. Wyskubuję do ostatniej. Lepiej żeby żadna z nich nie zakłuła go na stromym podejściu…

Mój przyjaciel strach

To właściwie jedyny dzień, w którym strach kilka razy zaglądnąl mi w oczy. Po raz pierwszy, gdy dosłownie ruszyliśmy z obozu. Konie szły po litej skale. Byłem jednym z ostatnich i chyba jako jedyny obserwowałem ich niekute kopyta, gdy ślizgały się pod wpływem ciężaru, nachylenia terenu  i zmrożonej na skale warstwy wody. Wydawało się, że stąpamy po cienkim lodzie. Drugi raz, gdy przy stromym wyjściu z potoku puścił jeden z popręgów. Siodło zsunęlo się na nerki konia, a ten jak poparzony zaczął wierzgać swoje rodeo. Jeździec upadł na ostre skały – koń zresztą też. Na szczęście i jeden i drugi wyszli z tego cało. Po raz trzeci przy zejściu z przełęczy Passo Piquenes, ale o tym za chwilę.

Tupanie z zimna

Po opuszczeniu obozu dobre 4 godziny wspinaliśmy się w kierunku wymienionej wyżej przełęczy. Gdy już dotarliśmy na miejsce okazało się, że nikt na nas nie czeka! A to właśnie w tym miejscu mieliśmy zamienić konie argentyńskie na chilijskie. Mróz, mocny wiatr, śnieg – żadnej osłony i … żadnej perspektywy. Gauchos próbując ratować sytuację (jak nasi górale) wyciągnęli wino musujące, że niby na toast pożegnalny. Przez dobrą chwilę zastanawiałem się, czy to aby nie ostatnie pożegnanie:))). Po mniej więcej 40 minutach tupania na mrozie i chowania się przed wiatrem między konie oznajmili nam, że guasos dotrą do nas za godzinę. Jako, że pojęcie czasu jest tutaj względnie płynne, oczami wyobraźni widziałem już moje odmrożone palce i helikopter wojskowy ratujący zahibernowanych jeźdźców. W końcu po dwóch godzinach zza krawędzi przełęczy wychynęły pierwsze muły, a wraz z nimi, jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki piękne słońce. Pożegnanie z argentyńskimi kompanami przeciągnęło się w półtoragodzinną fiestę.

Przed Passo Piquenes. Konna wyprawa z Argentyny do Chile

Przed Passo Piquenes. Konna wyprawa z Argentyny do Chile. Nawet w zimnie humor nas nie opuszcza.

Gausos chilijscy schodzą z przełęczy

Gausos chilijscy schodzą z przełęczy

Konie i muły wracają na stronę argentyńską

Konie i muły wracają na stronę argentyńską

Konna wyprawa z Argentyny do Chile

Konna wyprawa z Argentyny do Chile.

Viva Argentina! Konna wyprawa z Argentyny do Chile

Ostatnie zdjęca w Argentynie. Cabalgata 2017

Autor i jeden z uczestników wyprawy

Autor i jeden z uczestników wyprawy

Viva Argentina! Konna wyprawa z Argentyny do Chile

Viva Argentina! Konna wyprawa z Argentyny do Chile

Nowy koń, nowe przeżycia

Grubo po czasie ruszyliśmy więc na stronę chilijską. Nie wiem, czy to przez pośpiech, czy nowego konia, czy nachylenie terenu – to tutaj najbardziej się bałem! Koń z jednej strony parł do przodu, a z drugiej wciąż się potykał i rzucał nerwowo głową. Byłem tak skoncentrowany, ba nawet sparaliżowany, że ani razu nie sięgnąłem po aparat! Te 4 godziny zejścia to była jedna wielka bitwa. Między mną a koniem. Dopiero dolina rzeki Plomo i piękne krajobrazy z kondorami w tle wpłynęły kojąco na mnie i zwierzaka. Nie powiem jednak, abyśmy się zaprzyjaźnili. Nawet podczas forsowania ostatniej rwącej rzeki nie byłem go pewien, a szedłem pierwszy żeby zrobić całej ekipie zdjęcia. Ostatnie kilometry trasy i późniejszy transfer do Doliny Maipo wykorzystaliśmy na rozmowy i snucie planów na kolejne wypady.  Z mieszkańcami Cordoby wymieniliśmy zaproszenia, co może oznaczać, że nie jest to nasz ostatni konny wypad do Argentyny. Bo … na kolejny zapraszam Was w kwietniu do Delty Okavango w Botswanie. To również moje marzenie. Konno – jak Livingstone wśród zwierząt Czarnej Afryki!

Dolina rzeki Plomo. Chile. Cabalgata2017

Dolina rzeki Plomo. Chile. Cabalgata2017

Przekraczanie ziemi Plomo. Konno z Argentyny do Chile

Przekraczanie ziemi Plomo. Konno z Argentyny do Chile

Przekraczanie ziemi Plomo

Przekraczanie ziemi Plomo

, , , , , , , , , , , , , , , , , , , , , , , , , ,

Dodaj komentarz