Wyprawa konna przez Andy. W nieznane.

29 stycznia 2017
29 stycznia 2017 Janusz Gałka

Dzień 1

W nieznane

Z Lujo de Cujo BB zabrali nas z ponad godzinnym opóźnieniem. W busie było już pełno, zajęliśmy więc dwa ostatnie miejsca, a Jose zalał yerba mate i oczywiście nas … nie poczęstował – jesteśmy jedynymi extranjeros, może się wstydził?:). Pognaliśmy więc 1,5 h z okładem, przez winnice wokół Mendozy do wioski o nazwie Tunuyan. Tak rozpoczęła się nasza wyprawa konna przez Andy.

Winnice w okolicach Mendozy

Winnice w okolicach Mendozy

Zgodnie z lokalnym zwyczajem, czas to nie jest pieniądz, więc od samego początku mamy zamieszanie z tym co zabrać, do czego zapakować i który koń jest czyj. Prawa natury sprawiają, że wszystko się jakoś układa i po dłuższej chwili nasze 4 litery siedzą już w siodłach. Konie nie wykazują zainteresowania tym co im właśnie siadło na grzbiecie – w przeciwieństwie do jeźdźców, którzy ściskają kolana i pośladki jakby usilnie chcieli zatrzymać pewne potrzeby fizjologiczne. Ruszamy!

Tunuyan początek Cruce de los Andes

Tunuyan początek Cruce de los Andes

Koń i my

Na pierwszy rzut oka wygląda, że współpraca będzie się układać wyłącznie po myśli konia. Rusza bez sygnału, trzymając nos w ogonie kolegi z przodu. Nie wygląda również na to, aby wiedział co to galop.  Nie jest to chyba jego ulubiony chód, jeśli w ogóle kiedykolwiek osiągnął, tę dla niego 7 – mą prędkość kosmiczną. Jak będziemy się jednak mogli przekonać w niedalekiej przyszłości, wolne człap, człap jest raczej zaletą niż wadą, szczególnie przy zejściu z przełęczy (4380 m) i nachyleniu terenu w okolicach 30 stopni (że o luźnych piargach nie wspomnę). Początkowo jedziemy wzdłuż wyboistej drogi i od czasu do czasu mijają nas zdezelowane – rzadko nowe –  samochody. Konie nie reagują. Pierwszy popas wypada nad rzeką. Środki transportu żłopią wodę i niechętnie dają się przywiązać do drzewa. Jeźdźcy pochłaniają bułki ze schabowym. Niektórzy dla poślizgu posiłkują się majonezem, inni – dla smaku plastrem pomidora chlaśniętym gauchowym nożem.

Konno przez Andy. Mój koń ... jakby chciał coś powiedzieć...

Konno przez Andy. Mój koń … jakby chciał coś powiedzieć…

Konno przez Andy. Tajna narada koni na postoju.

Konno przez Andy. Tajna narada koni na postoju.

Konno przez Andy początek drogi

Konno przez Andy początek drogi

Gauchos & Co

No tak mamy swoich gauchos (w końcu to wyprawa konna przez Andy). Trzech z nich pilnuje grupy, trzech czy czterech kolejnych pogania muły. Ubrani jak to gauchos. Boina – beret, panuelos – bandamy pod szyją, bombachas – spodnie jak u Sindbada, ostrogi- espuelas, nóż – facon. Jakiś czas później dali nam pokaz mistrzowskiej jazdy i umiejętności łapania koni na lasso. Tempo po obiedzie – w przeciwieństwie do krajobrazu – nie zmienia się. Droga dostaje zakrętów, zza których pokazują się – jeszcze nieśmiało – pierwsze andyjskie szczyty. Przekraczamy jedną, czy dwie rzeki (brzmi bardziej dramatycznie niż potoki?) i po z górą czterech godzinach trafiamy do argentyńskiej placówki graniczno – celnej. Miejsce jak z filmów szwejkowych, choć bez much i portretu Franciszka. Zamiast tego lokalna piękność przybija pieczątki w dokumentach, nie reagując na proste męskie dowcipy, gdzie mogłaby je jeszcze przybić gdyby chciała. No tak, grupa składa się głównie z kawalerzystów. Trzy kawalerzystki (amazonki?) nawet nie próbują walczyć z testosteronem. W podziękowaniu caballeros otaczają je czułą opieką. Drogie panie – to takie proste!

Konno przez Andy. Nasz jefe, oczywiście szef gauchos

Konno przez Andy. Nasz jefe, oczywiście szef gauchos

Ostrogi naszych gauchos, nie mylić z ostrygami! Cruce de los Andes

Ostrogi naszych gauchos, nie mylić z ostrygami! Cruce de los Andes

Nóż gaucho - facon, obok konia najważniejszy element wyposażenia. Cruce de los Andes.

Nóż gaucho – facon, obok konia najważniejszy element wyposażenia. Cruce de los Andes.

Gaucho i jego koń u wodopoju. Cabalgata2017

Gaucho i jego koń u wodopoju. Cabalgata2017

Zachód słońca zastaje nas w schronisku (tutaj brzmi to dumnie) na 3200 m n.p.m. Warunki nie mają nic wspólnego z nazwą – stąd większość bez protestu zgadza się na nocleg w namiotach.

Nocleg

Zanim jednak lądujemy w minidomku, dowiadujemy się z czego będzie zbudowane nasze posłanie (montura gaucha – jak na zdjęciu) i że okoliczny potok o atrakcyjnym turystycznie wyglądzie, przyjmie nas w swe objęcia temperaturą w okolicach 4 stopni. Nie wszyscy myją wszystko. Niektórzy jedynki, inni dwójki. Zęby – jak u konia to podstawa. Przeważają jednak Ci, którzy z pieczołowitością pielęgnują końcówki paznokci – będą lśnić w porannym słońcu. Już o 23:30 dostajemy chorizo i odrobinę kurczaka – zimno. Za to niebo piękne, a zapał podróżny nie pozwala nam zamarznąć. Śpimy.

Montura gaucha. Pełni funkcję siodła i posłania. Cabalgata2017

Montura gaucha. Pełni funkcję siodła i posłania. Cabalgata2017

Real la mula muerta. Schronisko martwej mulicy. Proste

Real la mula muerta. Schronisko martwej mulicy. Proste

Pierwszy nocleg na 3200 m n.p.m. Andes Crossing 2017

Pierwszy nocleg na 3200 m n.p.m. Andes Crossing 2017

Namioty i niebo podczas pierwszego noclegu. Andes crossing 2017

Namioty i niebo podczas pierwszego noclegu. Andes crossing 2017

Dzień 2

Poranne zwyczaje

Wstaliśmy ochoczo, bo w nocy … rzęsy sztywniały na mrozie. Gauchos zagotowali wodę, a tykwy z yerbą versus kawą po argentyńsku krążyły w równym tempie między skulonymi z zimna podróżnikami. Yerba maty (ostrokrzew paragwajski) nie trzeba przedstawiać, choć jeszcze kilka lat temu jej przywóz nie był legalny i wszystkim kojarzył się z liśćmi koki. Nomen omen tych drugich należałoby przeżuć z 30 kg aby uzyskać wiadomy efekt – wtedy jednak zęby do wymiany. Kawa po argentyńsku (chyba nawet z Cordoby) to zwykła rozpuszczalna (2 łyżeczki) + cukier (2,5 łyżeczki = żadna dieta). Podlane delikatnie wrzątkiem i utarte jak nasz kogiel mogiel na kolor nesquicka. Dolanie wody do pełnego kubka dopełnia ceremonii. Spróbujcie, napój dostaje pianki jak espresso, a smakuje jak … (tfu) rozpuszczalna z cukrem (mucho azucar y muy dulce). Nasi gauchos łapią lassem konie (wczoraj poszły na luzaka skubać trawę) i bezbłędnie przydzielają każdemu tego co wczoraj. Mojego „el Gato” siodłam gąbką grubą na 5 cm, dwiema warstwami filcu (po 2 cm każdy – tak twarde, że czułem jakbym spał na deskach), cienką skórą i szkieletem siodła. Na to wszystko idzie popręg i dalej gruba owcza (lepiej), lub sztuczna (taka sobie) ni to derka, ni to nie wiem co warstwa siedziska. Tego dnia spędzamy na nim prawie 10 godzin. Strumienie i potoki dają orzeźwienie koniom, słońce pali nam karki i nosy, a wiatr sypie piachem w każdy niezakutany otwór ciała.

Śniadanie mistrzów! Andes crossing

Śniadanie mistrzów! Andes crossing

Tak gaucho łapią konie na lasso. Andes crossing

Tak gaucho łapią konie na lasso. Andes crossing

Wyżej niż kondory

Po 6 godzinach wspinaczki docieramy w dwóch grupach na przełęcz zwaną „Portillo Argentino”. Wysokość 4380 m n.p.m. przyprawia niektórych o ból głowy, a innych o sen. Tylko na chwilę. Widok tego co po drugiej stronie zapiera dech w piersiach, a nachylenie terenu, po którym mamy zejść, ładuje w żyły adrenalinę z pytaniem: „po co ci to było?”. Schodzimy. To znaczy konie schodzą stromizną, a my na zawał serca. Tych pierwszych kilka kroków nie jest łatwe, tym bardziej, że w jednej ręce trzymam wodze, a w drugiej aparat fotograficzny – przewieszony przez ramię jak pas z nabojami u jakiegoś Meksykanina. Odchylam się w siodle o całe 45 stopni (od czasu wuefu w średniej nie zrobiłem takiego rekordu) – mój koń zwany kotem postękuje niezrozumiałe:

Z widokiem na Portillo Argentino. Widzicie ścieżkę?

Z widokiem na Portillo Argentino. Widzicie ścieżkę?

Nasze dzielne muły juczone ciężarami. Andes crossing

Nasze dzielne muły juczone ciężarami. Andes crossing

Nasze dzielne muły wchodzą na przełęcz. Andes crossing

Nasze dzielne muły wchodzą na przełęcz. Andes crossing

Wypoczynek pod Portillo Argentino

Wypoczynek pod Portillo Argentino

Autor na piedestale. Tuż przed wejściem na Portillo Argentino

Autor na piedestale. Tuż przed wejściem na Portillo Argentino

„va…. a tu casa … Polaco!” 

Nawet bym chciał, ale nie mam jak – udaję, że nie słyszę. Po drugiej stronie dłuuuuugie zejście w dolinę. Wiatr urywa głowy i kłuje andyjskim piachem nieogolone (u mężczyzn) twarze. Śnieg. Sporo śniegu. Po kilkuset metrach nachylenie terenu zmniejsza się. Zsiadamy, aby przesunąć siodła w kierunku zadu – nikt, nawet koń nie lubi jak mu się siedzi na głowie. Kilka osób w euforii wykrzykuje: „Viva Patria! Viva Argentina! Viva Polonia!”. San Martin byłby w siódmym niebie, ja jestem. I uwaga! Nikt nie nazywa mnie tu oszołomem – to cieszy. Koń stęka – dopiąłem popręg. To ważne. Przed nami kolejne 3 godziny zejścia. Późnym wieczorem docieramy do wysuniętej placówki armii argentyńskiej. Dzisiaj opuszczona, służy zagubionym turystom za schron. Warunki? A o co pytasz? O wodę? Jest w potoku. Szansa na prysznic? W skali od 1 do 10 – tak na minus pięć. Zamiast spania na betonie wybieramy namiot z posłaniem gaucho.

Część ekipy na przełączy Portillo Argentino 4380 m n.p.m.

Część ekipy na przełączy Portillo Argentino 4380 m n.p.m.

Mój dzielny koń po przejściu najtrudniejszego odcinka zejścia z Portillo Argentino

Mój dzielny koń po przejściu najtrudniejszego odcinka zejścia z Portillo Argentino

Nie wszystkim się udało. Cruce2017

Nie wszystkim się udało. Cruce2017

Muł, który został na przełęczy Portillo Argentino

Muł, który został na przełęczy Portillo Argentino

 

Montura de Gaucho

Od setek lat gaucho i jego przyjaciel koń radzą sobie jakoś z argentyńską pampą i wysokimi Andami. Niezrównani jeźdźcy gonią bydło po otwartych przestrzeniach, które należą do króla wiatru. A wieczorem? Popisują się swymi umiejętnościami wywijając kulami do pętania koni „boleadores” i rzucając lassem. A gdy już wyssią ostatnią kość z ogniskowego asado, nadchodzi pora snu. Siodło, które przez cały dzień niosło ich na grzbiecie konia, zamienia się w posłanie. Gąbka wędruje pod nogi (nie czują końskiego potu tak jak nos), dwie warstwy filcu pod plecy, a szkielet siodła, wyścielony „ni to derką” pod głowę. Voila! Nie nawykli do wysokich poduch wstaną jutro z połamanymi karkami…

Kolacja znowu późno – zaczyna się przed północą, a kończy romansem z la gitarrą – Argentyńczycy – Kordobianie śpiewają raz z nostalgią, raz na wesoło – zawsze jednak pełną piersią. Gardła płukane malbec’iem nie bolą.

Tak śpią gauchos. Andes crossing

Tak śpią gauchos. Andes crossing

Widok na wulkan Tupungato przed zejściem do Real de la Cruz. Schronu armii Argentyńskiej

Widok na wulkan Tupungato przed zejściem do Real de la Cruz. Schronu armii Argentyńskiej

Real de la Cruz. Andes crossing 2017

Real de la Cruz. Andes crossing 2017

Dzień 3

Święto

Duch San Martina daje odpocząć swoim żołnierzom i ich rumakom. Szansa na dłuższy sen znika jednak wraz hutniczą temperaturą promieni słońca. Namiot zdaje się płonąć. Wysokość wciąż powyżej 3000 m n.p.m. Zjadamy podpłomyki z Dulce de leche (krówka w płynie), siorbiemy yerba mate, wymieniamy uprzejme bon dia (w argentyńskim, bo moje hiszpańskie „buenos dias” od pierwszego dnia nazywane jest tu castellano – Królowa Zofia do dzisiaj pokłada się ze śmiechu na madryckim dworze:)). Idziemy na wypad wzdłuż doliny, którą kiedyś płynęły masy wody spod pobliskiego lodowca Tupungato. Przyjemna, półtoragodzinna (w jedną stronę) przechadzka, pozostawia dobre ujęcia w aparacie i spalone – od niedostatku UVA + UVB 50 – nosy.

Kadr ze spaceru Doliną rzeki Tunuyan

Kadr ze spaceru Doliną rzeki Tunuyan

Asado

Wracamy na czas. Gauchos odpalili polowy piec, a na ruszt wrzucili połacie wołowiny. Asado. W oczekiwaniu na to wyraźnie niewegetariańskie danie gramy w karty, gadamy o świecie i dbamy o niski poziom Malbeca na stole. W końcu jest! Soczysta wołowina. Dla jednych z chrupiącą skórką, dla innych z cienką warstwą  tłuszczu (tako – coś dla Ciebie!), dla wszystkich perfekcyjnie doprawiona o zapachu górskiego wiatru, spalonego drewna i czegoś, czego nie da się uchwycić w słowa. Biesiada po argentyńsku. Uprzejmie przepraszam wegetarian. Błogostan służy śpiewom i nowym opowieściom. Oni chętnie słuchają o tym co w Polsce i w miejscach, które odwiedzam. My o historii Argentyny i tych okolic.

Pyszne asado przygotowane przez naszych gauchos! Real de la Cruz

Pyszne asado przygotowane przez naszych gauchos! Real de la Cruz

Juan Pablo II

Duma rozsadza mi pierś, gdy (po tylu latach) dziękują za … Papieża Polaka. Przyczyna jest bardzo konkretna. Rok 1978, Pinochet vs Videl – dwóch dyktatorów postanowiło zawalczyć o 3 małe wysepki w kanale Beagle. ONZ nie pomogło, a Jimmy Carter został odesłany do „stu diabłów”. 23 – go grudnia 1978 wojska argentyńskie miały zaatakować Chile. Dzień wcześniej Jan Paweł II zadzwonił do Videla z informacją, że jest gotów zrobić wszystko, aby zapobiec wojnie, a jego wysłannik jest już w drodze. Wiele by opowiadać. Efekt końcowy? Akt z Montevideo, a po nim Traktat o pokoju i przyjaźni. Papa Polaco – Juan Pablo II to symbol.

Idziemy spać, jutro przeprawa przez wartką Tunuyan i droga ku przełęczy. CDN …

W drodze na Portillo Argentino

W drodze na Portillo Argentino

Konie i gauchos. Cabalgata2017

Konie i gauchos. Cabalgata2017

Posterunek straży granicznej Argentyna. Cabalgata 2017

Posterunek straży granicznej Argentyna. Cabalgata 2017

W drodze. Cruce de los Andes

W drodze. Cruce de los Andes

Odpoczynek. Cabalgata2017

Odpoczynek. Cabalgata2017

 

 

, , , , , , , , , , , , , , , , , , , , , , , , , ,

Dodaj komentarz