Podróż do spa – Kambodża
Skąd się to bierze? Pojawia się w okolicach granic, które wytycza psychika. Każdy ma to w innym miejscu, czasie. Dalej to już tylko w dół i to ze wszystkim. Z odpornością na niedorzeczne postawy i dziecinne pytania. Nerwy – postronki, żołądek ściśnięty i głowa w rozpadzie. A ciemnym rankiem sąsiad albo zastawił, albo przerysował. Wieczorem (a jakże ciemnym!) dwie godziny w korku do domu. A tam nerwy, albo samotność, dziecko dorasta z kłopotami, lub (co niepokoi) bez.
Organizm wysyła sygnał – już czas! Coś zmienić, przewartościować, a może po prostu sprawić sobie przyjemność (jak mawia mój przyjaciel: „coś dla siebie” – po zakupie trochę droższej i bardziej coolowej koszuli).
Czas na haute spa w Siem Reap
Geograficznie najlepsze dla spa są Bali, lub Tajlandia. Na początek wylądowałem więc w … Kambodży. Siem Reap w pobliżu Angkor Wat sprezentował mi dwa miejsca. Pierwsze to Anantara.
W zasadzie zaraz po późnym przylocie (transfer vanem z zimnym, pachnącym ręczniczkiem, sokiem ze świeżych pomarańczy i samochodowym … WiFi) oddaję się w ręce bijącej pokłony pani (ani masażystka, ani terapeutka nie są moimi ulubionymi określeniami). No prawie zaraz, bo wcześniej zaprowadzony do apartamentu zasiadam grzecznie w fotelu. Tam inna pani zajmuje się kąpielą moich stóp. Kątem oka dostrzegam wannę wypełnioną wodą (to znaczy wody nie dostrzegam tylko pianę i kwiaty), do ręki wciskają mi żeńszeniowo – miętowe orzeźwienie. Wszyscy się uśmiechają, pytają o podróż, skąd jestem (wykazują wiedzę, że Polska to Europa), same uprzejmości. Nerwowo spoglądam na zegarek – mój masaż rozpoczął się pół godziny temu. „Nic nie szkodzi Mister” uspokaja mnie jeden z opiekunów – „pani czeka”. Wyssane z mlekiem matki poczucie odpowiedzialności gna mnie jednak do pokoju zabiegowego.
Godzę się na terapię, która ma usunąć efekty długiej podroży – „jetlag massage”. Olejek z dominującą nutą trawy cytrynowej zawsze mnie pobudza. Do chwili jednak, kiedy ciepłe dłonie nie uśpią mnie swymi powtarzalnymi ruchami. I wszystko byłoby na najwyższym poziomie, gdyby nie drobny mankament w postaci ruchu ulicznego. Anantara to pięknie zaprojektonowany kompaktowy obiekt. Spa zostało umieszczone w pobliży ulicy, co co jakiś czas słychać – nie do końca pomaga to w odprężeniu. Rozmawiałem o tym z głównym managerem. Mówił o dodatkowych ekranach i szybach dźwiękochłonnych. Przy następnej wizycie poznam efekty. Specjaliści spa mówią jednym głosem z tymi od zdrowego odżywania się. Aby nasz organizm wrócił do stanu równowagi, konieczna jest nie tylko seria określonych zabiegów, ale też właściwa dieta. W Anantarze widać to już w menu śniadaniowym. Nie chodzi tylko o to, że jest bogato. Przede wszystkim jest zdrowo. Kuchnia używa składników organicznych (dostawców jajek widziałem biegających luzem po podwórku), a zestawy śniadaniowe komponowane są tak, aby dostarczać wymaganą ilość kalorii, wspomagając równocześnie organizm w wydalaniu toksyn. Nie zmienia to faktu, że jeśli mamy na coś szczególną ochotę kucharz staje na wysokości zadania. Zobaczcie sami …
Pewnie trudno w to uwierzyć, ale obowiązki nie pozwoliły mi na skorzystanie z basenu – przy temperaturze +35 st. byłaby to czysta przyjemność. W samo południe zajechał jednak po mnie niezwykły pojazd z Amansary. Już w tym butikowym resorcie usłyszałem opowieść o należącym do króla mercedesie z 1965 roku. Pojazd utrzymywany jest w bardzo dobrym stanie i służy do transferu gości z i na lotnisko. To, że należy do króla nie dziwi, bo sam resort był kiedyś jego prywatną rezydencją i nadal stanowi jego własność. Miejsce zadziwiło mnie niezwykłą jak na klimaty azjatyckie prostotą. Widać to zapewne na zdjęciach.
Nie znajdziecie tu marmurów i złotych ornamentów rodem z Jumeirah, Oberoi, czy Taj. W apartamentach z basenami dominuje biel i ciemny brąz. Każdy ma swój prysznic z przeszkleniem na sadzawkę i ów basen. Wrażenia łóżkowe ograniczyłbym do podania informacji, że bawełna z której wykonana jest pościel musi być egipska o splocie (CT) 600, bo jest tak delikatna, że zanim zasnąłem już byłem w pełni zrelaksowany. Zanim jednak opis relaksu w obfitości – przy okazji kolejnej wizyty w spa, dwa słowa o kuchni. Geoffrey Crabbe zarządza w Amansarze kulinariami. Zjadłem spring rollsy dostarczone pod nos jako przekąska zaraz po przyjeździe i kolację i lunch dnia następnego. To pierwsze i to ostatnie zdecydowanie polecam poszukującym lekkiej kuchni. Sałatka z pomelo z krewetkami trafi na stałe do mojego domowego menu. Kolacja nie zaatakowała mnie niczym nowym. Było poprawnie do tego stopnia, że nie potrafię przytoczyć … jaką zupę jadłem, a ryba była jednak trochę bez smaku.
Wracam do mojego Haute spa w Siem Reap, bo po to tutaj jestem. Miałem tę przyjemność wieczorem, już samo to dodało uroku miejscu i samemu zabiegowi. Standardowa procedura z wypełnianiem informacji o moim zdrowiu i preferencjach rozpoczęła się od „rozebrania” moich stóp z „flip flopów”, bo wszyscy chodzą tutaj boso. Czy higienicznie? Nie wiem. Na pierwszy rzut oka jest bardzo sterylnie.
Długi korytarz z przytłumionym światłem zaprowadził mnie do pokoju zabiegowego. Tam standardowa procedura przebierania i tutaj pozytywne zaskoczenie. Zamiast mało dla faceta komfortowych stringów, dostałem mini bokserki:). Masaż relaksacyjny o nazwie „Massa Preng” olejem lawendowym, przy mocnych dłoniach specjalistki pogłębił doznania dnia wczorajszego. Powoli, w idealnej temperaturze, przy muzyce, która jest doskonałym dopełnieniem ceremonii. „Are you comfortable Mr. John?”, „Is my pressure ok?” I już zasypiam na prawie godzinę, do chwili aż usłyszę delikatny dzwonek i ciche „Your treatment is completed Mr. John, please come to our relaxation room when you are ready”. Nie chciało mi się wychodzić…
Mieszkańcy okolic Angkor Wat na każdym kroku podkreślają swą kulturową odmienność. „Nie jesteśmy Tajlandią ani Wietnamem” – mówią i nie są to czcze słowa. Widać to i w kuchni i w … spa.
Rzadkością w hotelach tej klasy są fizjoterapeuci niewidomi. W Amasarze ich naturalne zdolności terapeutyczne wzbogacane są o techniki relaksacyjne, najczęściej z użyciem wyciągów z lokalnych ziół i roślin.
Amansara jest enklawą ciszy i relaksu w centrum Siem Reap. Nie usłyszycie tu hałasu tuk tuków, ożywionych rozmów, nie jest to zdecydowanie miejsce na głośne imprezy. Warto pamiętać, że w Siem Reap nie ma hoteli „z widokiem”. Tradycyjna zabudowa skrywa ogrody i baseny w dziedzińcach wewnętrznych – dokładnie jak w Amansarze. Dwanaście odnowionych apartamentów, uzupełnionych zostało kolejnymi dwunastoma – tym razem z własnymi – niewielkich rozmiarów basenami. Kto jednak naprawdę chce popływać ma do dyspozycji minimalistyczne rozwiązanie „za murem”. Znajdziecie tu 25 metrową pływalnię – idealną do ćwiczeń kraulowo – motylkowych.
Wraz z apartamentem otrzymałem osobistego rykszarza, a raczej tuktukarza, który zawiózł mnie na piękny zachód słońca. Na moją jednak prośbę nie był to „zatłumiony” Angkor Wat, a o wiele luźniejsza świątynia Pre Rup. Nie zmienia to faktu, że pierwszym powodem, dla którego odwiedza się Siem Reap jest Angkor Wat. I oczywiście należy to zrobić. Najlepiej moim zdaniem o wschodzie słońca. W Amansarze obudzą Was delikatnie pyszną, mocną kawą (powróciły moje afrykańskie wspomnienia z Masai Mara Bushtops) i ciasteczkami maślano – owsianymi.
Późniejszy przejazd tuk tukiem do „kasy” (20 USD za bilet dzienny), przypomina podróż we śnie. Setki tuk tuków, busów, rowerzystów i co tam kto miał pod ręką, pokonują w ciemności tę trasę. Nie wiesz czy jestes uczestnikiem gigantycznej ucieczki czy drogi na lokalny targ. Wejście do światyni odbywa się w zupełnej ciemności. W środku napotkacie niestety „dzikie” tłumy.
Każdy z turystów chce zrobić słynne ujęcie ze słońcem, świątynią i jej odbiciem w tafli wody. Jest więc ciasno. Pomysłowi wspinają się na ruiny library, a zaradni na … wypożyczone drabiny. Moja rada w tej materii to cierpliwe wyczekanie na moment, gdy zmęczony oczekiwaniem tłum zacznie się przerzedzać. Wtedy bez problemu przesuniecie się do przodu i obniżając ekspozycję o 1 do 2 EV uzyskacie zamierzony efekt.
Po tym spektaklu większość ucieka na śniadania do licznych hoteli i hosteli. To dobry moment na Wasze zdjęcie dnia. Wystarczy usiąść w miejscu, w którm świątynia da piękne tło do ujęcia samotnie spacerującego mnicha, rowerzysty, bądź małego dziecka z pobliskiej wioski.
Jeśli tłum turystów nie jest Waszym przeznaczeniem, a jesteście w Siem Reap dłużej niż jedną noc koniecznie odwiedźcie Angkor Thom – starożytną stolicę królestwa Khmerów. Jej trzy główne światynie to Lolei, Preah Ko i Bakong. Dobrze jest złapać tu przewodnika, lub skorzystać z tego oferowanego przez resort. Otworzy on Wam oczy na niesamowicie bogatą historię królestwa Khmerów i uświadomi – czego i ja nie wiedziałem, że w starożytności jego stolica była największą metropolią świata, a prawie 1000 km2, które zajmowała imponuje nawet dzisiejszym miastom.
Każdy powrót do Amansary utwierdzał mnie coraz mocniej w przekonaniu, że twórca tego miejsca jak najbardziej świadomie zaproponował minimalistyczne formy, aby w zestawieniu z przepychem okolicznych świątyń dać wytchnienie zmysłom rezydentów. Amansara jest jak ziarno kawy gdy chłoniemy kolejny zapach perfum, czy młody imbir między sashimi a tempurowym maki. Oczyszcza zmysły. Moja krótka wizyta w resorcie miała jeszcze jeden highlight – pożegnanie. Personel wyległ, aby podziękować za mój przyjazd. Specjalne podziękowania dla Sally Baughen – managera resortu oraz Faith Ramos – odpowiedzialnej za rezerwacje. Drogę na lotnisko odbyłem w oldtimerze karmiony ciasteczkami na zakończenie pysznego – pomelowo – krewetkowego lunchu…