Bali different faces

31 października 2014
Posted in Azja

Bali masks

Bali, dzień 1

Miarę przysłowiowych rzymskich dróg można z powodzeniem przyłożyć do lotów z Singapuru na Bali. Tym razem lecę indonezyjską Garudą uważaną przez Skytrax za najlepszą regionalną linię azjatycką. Inni operatorzy na tej trasie to Silk Air, Tiger Air, Air Asia, czy też latający via Singapur europejczycy. Metropolia żegna mnie chmurami, a rajska wyspa wita tym czego zwykle oczekuję od takich miejsc – słońcem i temperaturą powyżej 30 stopni C.

Samaya Seminyak Bali

A na Bali zmiany! Loty międzynarodowe obsługiwane są teraz z nowego terminala. Hala przylotów to spore gmaszysko. Pierwsza przeszkoda – wiza – lżejszy o 35 USD brnę dalej. Tłum gęstnieje. Urzędnicy imigracyjni obsługują intruzów według sobie tylko znanych kryteriów. Tracę 40 minut w oczekiwaniu na raj. Z wbitą pieczęcią porywam bagaż i lawirując wśród półek “duty free on arrival” wpadam w tłum oczekujących z tabliczkami. Konia z rzędem temu kto odnajdzie tu swoje nazwisko – tabliczek są setki! Cofam się o krok łapiąc dystans – szukam kantoru i możliwości zakupienia karty, która „daje wolność”. Pieniądze wymieniam – kurs jak to na lotnisku (poza lotniskiem sugeruję kantory mające w nazwie „Central Kuta„). Za 200 tys. rupi nabywam też kartę data (SIMPATI) do mojego iPada mini. Po zsumowaniu opcji promocyjno – bonusowych mam limit 5GB, ileś tam minut na gratisowe rozmowy i określoną liczbę sms-ów. Tak wyposażony trafiam do taxi counter (tutaj nic nie uległo zmianie). Za kurs do Seminyak płacę zamiast 80 tys., 120 tys. bo „mister Samaya jest tak daleko jak hotel “W”, a to kosztuje więcej!” Nie podejmuję próżnej dyskusji – to raptem 11 zł różnicy.

Korki na Bali (i nie chodzi tu o korepetycje z bahasy)

Są odkąd sięgam pamięcią. Definicja korka na Bali: za dużo samochodów i motorowerów udających się w tym samym kierunku wąską, rozgrzebaną drogą – dziwnie znajome? Według google maps trasa do Samaya Seminyak powinna zająć ok. 15 minut. Jedziemy nieco ponad godzinę. W taksówce mówiąc delikatnie … cuchnie, hm welcome to Paradise!? Nic to! Po godzinie rzeczywiście trafiam do raju!

Samaya Seminyak Bali

Samaya Seminyak

Klasyczne powitanie naszyjnikiem z plumerii (nigdy nie byłem florofanem:)) i znanym od Afryki po Polinezję zimno – wilgotnym ręczniczkiem nasączonym olejkiem zapachowym. Połowa personelu rzuca mi się na szyję. Witam się serdecznie acz …po męsku z managerem hotelu Samaya Rayem Clarkiem.

Plumeria at Samaya Seminyak Bali

Bali plumeria

Słońce wisi wysoko na niezmąconym najmniejszym obłokiem niebie. Wkraczam do mojego królestwa – willa z basenem, niewielkim ogrodem i łazienką po której śmiało można jeździć … rowerem – będzie tego z 300 m2.

Samaya Seminyak private swimming pool

Od plaży dzieli mnie za to jedyne 60 metrów skoszonego na dwa palce trawnika. W takich okolicznościach trudno podjąć decyzję od czego zacząć. Postanawiam więc usiąść cichutko w kąciku i wysączyć tak, aby nikt nie widział, butelkę zimnego prosecco.

Samaya Seminyak Bali

Trafiony wybór! Kończę gdy słońce zaczyna chować się za horyzontem. Czas na socjalizowanie się. Na plaży sporo spacerujących. Trwa odpływ. Ostatnie promienie pieszczą piasek. Ech, drogie Panie – jak romantycznie:)!

Sunset at Samaya Seminyak Bali

Sunset by Samaya Seminyak

Jako że serce leży blisko … żołądka, a pora jest jak najbardziej sprzyjająca, zaliczam powrót po latach do restauracji Breeze.

Zupa dyniowa z chrupkim bekonem i sufletem z sera owczego. Jeszcze teraz czuję jej smak! Zasypana pieprzem cayenne – ma w sobie wszystkie smaki świata. “Jak oni to robią” – ta jedna myśl towarzyszyła każdej pochłanianej łyżce płynu. Na dokładkę (gdy dokładka może być daniem głównym): Laksa z owocami morza – próżno porównywać ją z czymkolwiek co jadłem wcześniej. Nie sądzę, abym zjadł lepszą kiedykolwiek w przyszłości. Hm, mam jednak nadzieję, że się zdarzy!

Dinner at Samaya Seminyak Bali

No cóż późna pora i wrażenia, którymi można by obdzielić kilka kolejnych dni nie zabijają we mnie niespokojnego ducha. Ruszam śladem nocnych marków made in Australia, którzy zachęcają do szwendactwa. Come on! You have to fight your jet lag boy! Jak mógłbym odmówić? Skończyłem w Red Carpet Champagne Bar ok. 2 am. Spuszczę jednak zasłonę na to co działo się w międyczasie:). No może poza tym, że odradzam Sky Garden przy Legian 61 w Kucie. Wstęp 100 tys. rupii – najgorzej wydane pieniądze w moim życiu… to be continued…

 

 

 

 

 

, ,

Dodaj komentarz