Hawana po śniadaniu. Havana after breakfast.
… należy pójść na miasto! Nie ma znaczenia ile razy byłem w Hawanie. Zawsze trafiam na coś nowego. Dzisiaj mam koty, które czekają na łaskę, lub nie właścicieli restauracji w pobliżu placu Katedralnego.
Chwilę później, fakt w innej części miasta, trafiam na młodą policjantkę z psem żebrzącym o karmę.
A dwa kroki dalej pozujący do zdjęć „prawdziwy Kubańczyk z cygarem” pokazuje swoje zdjęcie na okładce pewnego polskiego czasopisma.
Po takim zdjęciu aż chce się cygar. W Hawanie od dziecka do dziadka – każdy próbuje Ci je wcisnąć. „Najlepsza jakość”, „połowa ceny”, lub jeszcze taniej – zachwalają. Wchodzę do La Casa del Habano – dym, cygara, humidory, rum Santiago anejo. Kubańczyk siada zwija, choć nie na udzie, daje zapalić….
Włócząc się dalej po stolicy trafiam do Cafe Taberna. Niby show dla turystów, ale inny niż te w Turcji, czy Tajlandii. Kubańczycy nie muszą udawać. Są autentycznie kubańscy. Tańczą, grają, śpiewają …
Para tancerzy zgadza się dać mi lekcje salsy na tarasie mojego hotelu – Saratoga vis a vis El Capitolio. Jutro – mówią – po trzeciej, 20 CUC – esta bien senor?
W Hawanie można już nie tylko zanocować prywatnie, ale także i zjeść w niedużych restauracjach rodzinnych. Jestem ostatnim, który korzysta z oferty „naganiaczy” w wakacyjnych kurortach. Tym razem i tak idę w tym kierunku. Próbuję homara w La Creolia.
Przez chwilę myślę o kolejnym kontraście w tym unikalnym miejscu. Dookoła miasto, które sypie się na moich oczach, a na talerzu delikatesy, do których Amerykanie wzdychają w swoich review pisanych z Hawajów.
No i jeszcze ten widok z mojego stolika …
Smakom towarzyszą jak zwykle buenavistowe dźwięki … Hasta la proxima vez amigos!